czy gwen widziała śnieg?

ekscentryczna gwen s. miesza, ryzykuje, odwraca konwencje, eksperymentuje, bawi się i ewidentnie dobrze czuje... stosownie do chwili jest gwiazdą glamour albo mamą na spacerze w parku. to chyba jedna z ważniejszych umiejętności: zachować w stroju rozsądek - nie iść w szpilkach na grzyby ani w kaloszach na premierę.
gwen jest mistrzynią własnego stylu. niewątpliwie nie przeszkadzają jej w tym nienaganne kształty i oryginalna uroda :), ale zdarzyły jej się dwa razy w życiu chwile, gdy figura wymykała się spod kontroli: ciąża!
i co? i cudnie, z wdziękiem, fantazją i kolorowym szaleństwem wybierała kilka sprawdzonych patentów: sukienki odcięte pod biustem, tuniki/ sukienki noszone na spodnie, opinające koszulki. ale nie bała się też wysokich obcasów czy mini na specjalne okazje…
inna wprawdzie pogoda za naszymi oknami a w słonecznym LA, ale zawsze można od czegoś zacząć... może na początek uśmiech i coś na przekór regułom?  
idę odkopać samochód :)

 

gen koloru

nic nie rozumiem z genetyki.
wprawdzie w podstawówce miałam 6 z biologii i nawet  brałam udział w olimpiadzie, jednak nie pozostawiło to trwałej wiedzy, która podpowiadałaby mi teraz, jak to jest z dziedziczeniem kolorów… kolorów oczu, włosów, karnacji skóry…
o swoim synku wiem na razie tyle, że tatuś przekazał mu spuściznę w postaci penisa, silnych łuków brwiowych i Nosa (nieprzypadkowo przez duże N) i skłonności do fikania po szczególnie lubianych napojach.
a ja? co ma mojego?
chciałabym, żeby miał moje upodobanie do słońca i żeby nie uciekał za tatą do cienia „bo piecze”… chciałabym, żeby miał zdrowe zęby, choć ich układ w przypadku obojga rodziców i tak będzie wymagał korekt… może mieć po mnie piegi
J choć piegi wolę zarezerwować dla córki, bo faceci w większości uwielbiają piegi J
no i zastanawiam się, jaki będzie miał kolor włosów? po tatusiu przez kilka pierwszych lat miałby anielskie loczęta a później słomy łan… a po mnie… no właśnie im bardziej się zastanawiam tym bardziej się gubię J  przecież nie odziedziczy marchewki J
świadczyłoby to o zbyt dużej zażyłości mamy z fryzjerem :)


wspólny mianownik vol. 4

no i koniec tematu. nuda z tymi leginsami i już mi się nie chce wymyślać więcej kombinacji ze sweterkiem... kolejne będą raczej spontaniczne bez wspólnego mianownika :)


leginsy i bluzka z brzuchowego, sweterek DKNY, buty Reserved

wspólny mianownik vol. 3


leginsy z brzuchowego, bluzka tatuum outlet, sweter sh w NY, komin sh Zara, baleriny no name 

czarny nie wyszczupla :(

niniejszym ogłaszam, że w moim przypadku czarny kolor oficjalnie przestał wyszczuplać. doprowadzenie mnie do tegoż stanu i zagięcie czasoprzestrzeni zajęło synowi raptem 26 tygodni z groszami…  odmienił odwieczne prawo mody i optyki…
ech…
kilograma jeszcze nie ma a już wielki człowiek…
co z niego wyrośnie?




wspólny mianownik vol. 2





PS. na specjalne życzenie opis :) : buty no name, leginsy i bluzka z brzusznego sklepu, sweter GAP

czeko grzałka

to jeden z moich najukochańszych zestawów na dłuuuugo przed ciążą.
brązo-ciepło
J  skórka pilotka, wielkie szaliszcze i sukienka z żabotem na każdą okazję.
wszystko nadal działa, choć figura już inna
J
wprawdzie jest dziś chłodno i nawet pierwszy śnieg na samochodach, to mi ciągle gorąco i pozostaję przy jesiennych ciuchach. przecież to tylko do samochodu…









max 12...

tycie w ciąży nie jest obowiązkowe.
co więcej: wszystkie obiecujemy sobie: zmieszczę się w dolnych granicach normy. max 10kg. Więcej nie trzeba, żeby maluch był zdrowy i silny. no może 12. bo więcej na pewno nie! po co więcej? potem trzeba to zrzucać, a wystarczy się opanować i nie folgować zachciankom. tym nieracjonalnie tuczącym zachciankom, bo te zdrowe są zdrowe i ewidentnie potrzebne skoro organizm sygnalizuje…
wszystkie obiecujemy sobie, że „nie przytyję tyle co…”  i szczerze w to wierzymy, bo to wcale nie wydaje się początkowo trudne. zwłaszcza jak słyszymy budujące opowieści o X. która przytyła tylko … a nawet nie ćwiczyła a młodzież urodziła się pełnowymiarowa i 100% zdrowa…
no ale potem nagle okazuje się, że jakoś samo się rośnie… i fajnie że biust, nawet fajnie że brzuch, nawet ujdzie, że rośnie też trochę udo jedno i drugie… ale w pewnym momencie robi się dziwnie bo jeszcze duuużo do mety a tu waga bezlitośnie pokazuje coraz wyższy i wyższy i wyższy poziom… pojawiają się liczby, których nie spodziewałyśmy się w życiu zobaczyć a tu tak szybko…
ech no i co zrobić?
ja patrzę na metamorfozy kobiet, które serio duuużo przytyły i wcale nie wszystkie pięknie wyglądały… pocieszam się, że wyszły z tego, więc się uda! a M. obiecał, że będzie mnie wyrzucał z domu na basen!







zdjęcia z www.ivillage.com

wspólny mianownik vol. 1

ciążowe przepychanki z brzuchem w szafie coraz trudniej wygrać i wyjść z pojedynku z podniesioną głową... dlatego szukam inspiracji w sieci, choć na ogół wcale mi to nie pomaga... J
jest jednak kilka stałych pozycji, które w garderobie ciężarycy zdecydowanie ułatwiają codzienne komponowanie. dziś obstawiam kilka wersji swetrów zasłaniających rozłożyste (z dnia na dzień coraz bardziej) biodra a eksponujące rosnący bębenek i dwie sexy kule :)
zdjęcia z sieci a własne poszukiwania niebawem J



glukozowy ha-a-aj

śpię coraz gorzej. obudziłam się o 5 rano i czekając na budzik nastawiony na godzinę później, z nudów ułożyłam dwa świąteczne wierszyki… mamy taką tradycję podchoinkową, że prezenty zawsze są wzbogacone o rymowanki. przed odpakowaniem prezentu każdy wygłasza swój i bywają momenty kiedy deklamacja jest niemożliwa z powodu ataku śmiechu czytającego, bądź zagłuszona przez ryk rodziny. wierszyki wiążą się co do zasady tematycznie z prezentami ale stopień ich abstrakcji jest dosyć wysoki. w zeszłym roku hitem był „wędrowiec w jałowcach”…
no więc czekając na budzik i wtulając się w posapującego M., usiłowałam przekonać organizm, że ciemność i deszcz za oknem najlepiej przespać, ale się nie dało. to pewnie swoiste przygotowanie do braku negocjacji z budzącą w nocy młodzieżą… trudno… dwa wierszyki powstały same i dobrze, że je zapisałam, bo w okolicach południa pamiętam jedynie główne motywy, natomiast warstwa artystyczna ulotniła się bezpowrotnie.
budzenie o 6 było uzasadnione testem glukozowym. M. dzielnie obiecał eskortować mnie do lekarza ale obowiązki nakazywały rychły powrót do pracy, więc należało załatwić sprawę bez kolejki i przed korkami: czyli 7.20 na drugim końcu Wawy. cudnie... na szczęście piekielna wizja testu glukozowego rozmyła się zupełnie bo wypiłam swoją porcję bez większych sensacji a synek przespał całą akcję -wierzgać zaczął po powrocie do domu.
a teraz piszę i piszę i piszę bo po tej glukozie jakiś strzał energetyczny niepohamowany i słowotok, a że sama już jestem w domu to się w pisanie przerodził... tratatatatata...
przy okazji: kryzys twórczy dopadł mnie w doborze garderoby…  pogoda wymogła wyciągnięcie zimowego płaszcza i kapelutka. kapelutek idealny na smaganie, kapanie, podwiewanie i ściekanie. totalnie odporny na naszą piękną rodzimą aurę...
jako, że dzienną dawkę kreatywności zużyłam daleko przed świtem a energia buzuje, postanowiłam spożytkować siły i zapał póki trwa i zrobiłam porządek w szafie M. J
ratatatata... iiiiihaaaa... glukoza w ciąży umysł Ci odciąży... lelumpolelum brummm tiruuu....

Na żywo rybka jest fajniejsza... 

oby więcej

bo właśnie tak powinno wyglądać codzienne ubieranie!
luz, radość, zabawa!
i te koloooory!



zdjęcia pochodzą z: http://garycardiology.blogspot.com/

to nie rebus

szukam tytułu dla poniższego slajdu. ja swoją interpretację zachowam w cichości :)


bad hair day

niezależnie od figury i urody, zdarzają się kobiecie momenty, kiedy staje przed lustrem i czuje się źle: włosy układają się fatalnie niezależnie od ilości czasu i zabiegów im poświęconych, ciuchy wszystkie są nudne niedopasowane i wyjątkowo nietwarzowe, oczy są za małe i podkrążone, cera jakaś blada i zupełnie nie alabastrowa, profil i owal chyba już się starzeją, biust poddaje się grawitacji i chyba jest za mały, paznokieć się złamał, znowu nie mam butów, no i przede wszystkim jestem GRUBA!

zaryzykuję tezę, że zdecydowana większość kobiet zna takie uczucia...
na szczęście dla równowagi zdarzają się też dni z drugiego końca tęczy, gdy budzę się jako gwiazda i nic nie jest w stanie zaburzyć mojej pewności siebie :)

a jak jest w ciąży?
w sumie jest podobnie, ale...
tęcza znacząco się wydłuża tzn. amplituda między skrajnymi temperaturami emocji i samopoczucia rośnie zdecydowanie. a i częstotliwość zmian nastrojów fika jak papierowa łódeczka w morzu hormonów.
pogody ducha dodaje wprawdzie sam stan: no bo przecież tam w brzuchu rośnie potomek i zaczyna się nowa historia… ale przy okazji następuje taki przyrost „kobiecości”, że sytuacja dość szybko potrafi przytłoczyć. w rezultacie w kobiecej głowie (umownie niech będzie to głowa) panuje mętlik: czuję się gruba, co obiektywnie wynika z podziałki na wadze, ale przecież jest racjonalne wytłumaczenie dlaczego z kobiety klepsydry zamieniam się w kobietę „trzy kule”… dawno już nie mam swojego dawnego kształtu ale za to wszyscy mówią, że tak ładnie i korzystnie i że chyba nie utyłam i że mi służy, że kwitnę i że tak można się śmiesznie ubrać z tym balonem na przedzie…

no i takie codzienne zmagania z wieloletnim przyzwyczajeniem do samej siebie i swojego ciała a nowymi zjawiskami codzienności ciążowej dziś sprowadzają się do poniższego obrazka.

słoń morski też może być sexy – pod warunkiem, że sam się tak poczuje J

jaśnie hrabiostwo

wrzosy to nostalgiczni arystokraci jesieni. skromni, trochę nieśmiali, bogaci kolorem i szlachetnymi niuansami różniącymi poszczególne rody. szczodrze obdarzą pięknem tego, kto pozna ich sekrety i upodobania.
lubimy się.
w burym przedsionku zimy grzeją mnie swymi kolorami i wspomnieniami pierwszego kwitnienia jeszcze w pełnym słońcu J  





szara cebula

nakładanie warstw cebulowo jest fajne.
zwłaszcza jesienią, gdy tak nie do końca wiadomo czy jest ciepło czy zimno. a szczególnie jak jest się w ciąży, kiedy to osobisty termometr działa kompletnie inaczej  niż reszcie ludzkości. dlatego warstwy nałożyłam starannie i przy każdej kolejnej miałam pomysł na następną.
aż mi wyszło kilka wersji… :)
wygrała cebula praktyczna z płaszczykiem :)
a jak się "rozwarstwiałam" to nikt nie płakał :)